sobota, 27 kwietnia 2013

Commercialization means more than patents, licensing fees and startups

Jakiś czas temu wpadł mi w ręce ciekawy artykuł o... komercjalizacji i transferze technologii (nie może być!). W końcu znalazłem chwilę, by go streścić i okrasić komentarzami, bo dziwnym trafem temat jest bliski Topowiczom.

Jest to historia niejakiego Ahmeda Ellaithy, dziś 31-letniego inżyniera, który trzy lata temu porzucił swoje miejsce pracy (high-tech start-up), by podjąć na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze (AUC) wyzwanie stworzenia pierwszego w Egipcie Centrum Transferu Technologii.

(Nie, to nie będzie komedia, ale zapowiada się wybornie, prawda?)

Nasz bohater
Od czego rozpoczął swoją pracę, na co zwrócił uwagę? Jak pisze, po pierwsze stanął przed pytaniami natury egzystencjalnej: "Jaki jest cel komercjalizacji?", "Dokąd zmierzamy i jak to zmierzymy że już tam jesteśmy?". Cóż, pytania jakie zadaje sobie wielu specjalistów od transferu technologii i/oraz topowiczów.

Tam czy owak, władze Uniwersytetu w Kairze zdały sobie sprawę z faktu, że bez rzetelnego planu komercyjnego wykorzystania myśli naukowej nie będą silną, sprawną uczelnią. Więc postanowiły coś zrobić z tym fantem.

Ahmed doskonale wiedział, że na całym świecie próby rozwoju uczelni w komercjalizacyjne maszynki do zarabiania kasy nie dają wielkich efektów. Transfer technologii to studnia (bez dna) na uczelniane oraz publiczne pieniądze, głównie z powodów prawnych oraz administracyjnych. Jest tak również dlatego, że sporo "nowych" osób w temacie snuje nierealistyczne wizje i plany, zapominając, że nawet Wielkim (takim uczelniom jak Stanford czy Berkeley) zajęło lata, by "wyjść na swoje". Dlatego też wielu ekspertów doradza uczelniom, by zamiast na "transferze wiedzy" skupili się na pomocy społeczeństwu w czerpaniu z wiedzy, wynalazków oraz umiejętności pracowników naukowych i studentów, zamiast skupiać się na samych finansach.

A gra jest warta świeczki. Dobrze zorganizowane CTT może wzmocnić podstawową działalność uczelni, zwiększając jej wpływ na miasto czy region (ludzi), no i zadowolić polityków (tfu, samorządowców) ;). Z drugiej strony utrzymywanie takiego planu wymaga środków, co nie pozostaje bez konfliktu z tym, z czego uczelnia jest rozliczana (dydaktyka i nauka).

Cóż, transfer technologii stał się pewnego rodzaju słowem-wytrychem, więc są też i wielkie oczekiwania. Wyzwaniem jest jednak, by tak skonstruować system TT na uczelni, by wszyscy z niego skorzystali: inwestor, uniwersytet, społeczeństwo. A przeszkód, na które można wpaść, jest przecież tak wiele. Nie ma przecież czegoś takiego jak typowy system transferu technologii!

Jak więc radzą sobie uczelnie? Niektóre idą w ilość - komercjalizują co tylko się da, licząc że parę takich odkryć da ciekawe zwroty. Inne są w swoim mniemaniu sprytne - przedkładają nad tą ilość  jakość. Jeszcze inne obejmują udziałami spin-offy, a jeszcze inne nie chcą ryzykować lub nawet nie mogą. Biorąc więc pod uwagę różne budżety, kultury, cele nowoczesnych uczelni, nie może być mowy o czymś takim jak jeden wzorzec transferu technologii (raport amerykańskiej Narodowej Rady Naukowej (NRC) z 2010 r.). Cóż, czasami podczas dyskusji w kraju słyszę takie hasła ("dajcie nam jeden model wykorzystywania laboratoriów!"), ale czy to jest zdroworozsądkowe podejście?

Co do zasady jednak Egipt oraz większość krajów podążają ścieżką amerykańską. W 1980 r. ustanowiono tam prawo zwane Bayh-Dole Act. Prawo to dało uniwersytetom to, co wydaje się dzisiaj zupełną normą, mianowicie możliwość dysponowania wypracowanymi rozwiązaniami, nawet jeśli były finansowane ze środków publicznych. Od tego czasu mnóstwo krajów poszło tą samą drogą.

OK, ale rozwiązanie jest tylko pierwszym bądź drugim krokiem. A co jeśli ma ono potencjał komercyjny? Cóż, zasadniczo wiemy co się wtedy może zdarzyć (rozwiązanie umiera śmiercią naturalną w uczelnianej administracji ;)). Przede wszystkim powinniśmy chronić dobro, czy poprzez przystąpienie do procedury patentowej, na wzór przemysłowy, znak towarowy, know-how itp. Możemy sprzedać licencję (popularna aż do bólu forma komercjalizacji w Polsce) wyłączną lub niewyłączną, możemy uruchomić spin-offa/outa. Jakiekolwiek płatności czy zyski są dzielone później pomiędzy inwestora, wynalazcę, wydział oraz uczelnię.

Bayh-Dole Act otworzył drzwi dla monstrualnych deal'i. W 2005 r. niejaki Uniwersytet Stanforda zarobił 336 mln $ za sprzedaż akcji Google, Uniwersytet Nowojorski wraz z grupą naukowców zarobił ponad 650 mln $ za Remicade, lek na artretyzm. Można też na odwrót, Carnegie Mellon University z Pittsburgha w Pensylwanii ma otrzymać, decyzją sądu federalnego, 1,2 bln $ (!) za to, że firma produkująca półprzewodniki (podwaliny dzisiejszej Doliny Krzemowej) wykorzystała wynalazki bez jego zgody.

Wszystko pięknie, ale takie wielkie transakcje są bardzo rzadkie. Okazuje się, że mniej niż 15 z 100 najlepszych amerykańskich uczelni zarobiło ponad 50% przychodów z komercjalizacji, które osiągnęły poziom 2,5 mld $ w 2011 r. A mniej niż 1% z tysięcy udzielonych licencji w ciągu ostatnich dziesięcioleci wygenerowały więcej niż 1 mln $ należności dla uczelni. W rzeczywistości, wiele amerykańskich uczelni zarobiło więcej z kontraktów telewizyjnych za transmisję imprez sportowych niż z transferu technologii!
Oczywiście, uniwersytety w Europie i Azji wyglądają w temacie jeszcze gorzej.

 Konkludując, w nawiązaniu do raportu NRC, system transferu technologii nie powinien być oparty o model zarobkowy. Szansa na duże zyski jest mała, a prawdopodobieństwo rozczarowania wysokie.

W ostatnich latach, uczeni zidentyfikowali co najmniej 8 głównych ścieżek dla transferu wiedzy z uniwersytetów. Są to:
  1. Transfer umiejętności oraz pomysłów studentów do przemysłu, samorządu/rządu, sektora non-profit.
    8 głównych ścieżek transferu technologii
  2. Publikacja rezultatów wyników badań w czasopismach.
  3. Uczeni prezentują swoje osiągnięcia na konferencjach, seminariach oraz innego typu wydarzeniach.
  4. Przemysł sponsoruje konkretny projekt naukowy.
  5. Zawiązywane jest konsorcjum naukowo-przemysłowe na rzecz wykonania konkretnego projektu.
  6. Naukowiec staje się konsultantem dla firmy.
  7. Naukowiec angażuje się w przedsięwzięcie biznesowe, które nie ma związku z uniwersytetem (ani jego IP).
  8. Uniwersytet sprzedaje licencję firmie lub uruchamia spin-offa. 
Oczywiście można do tej listy dodać pewne hybrydy, szczególnie pozycji 8 (Polak potrafi!). Plus sytuacje nieoficjalne, jak nieformalne kontakty naukowców z przemysłem (czy to się nazywa szara strefa?), prywatny konsulting, czy udział studentów w badaniach dla firm. Gdyby statystyki dot. światowego transferu technologii brały to wszystko pod uwagę, wiele uniwersytetów by pozytywnie zaskoczyło w rankingach, na czym szczególnie zależy uczelniom europejskim ;)

Wracając do Egiptu, Ellaithy wiedząc to wszystko zastanawiał się, jaką drogę wybrać. Uniwersytet w Kairze, choć dość mały, był postrzegany jako jeden z najlepszych w kraju. Ok. 7 000 studentów, do tego uruchomione właśnie studia doktoranckie dla inżynierów. Cóż... pierwszy rok spędził na szukaniu odpowiedniego podejścia, które zadziała dla jego nowego pracodawcy.
W efekcie, władze AUC zdecydowały się na strategię "najpierw rozwój, potem zarobek". Mają nadzieję, że transfer technologii będzie pełnił rolę platformy dla budowy relacji z przemysłem w celu realizacji wspólnych projektów, pracy dla magistrantów oraz innych, bardziej osobistych form transferu wiedzy. Jeśli w ciągu najbliższych lat pojawią się nowe spółki uczelniane i sprzedaż licencji - będzie to swoista wisienka na torcie (halo, czy ktoś mnie słucha?).

Jednym z pierwszych zadań Ellaitha było nakłonienie uczonych do odkrycia ich (pochowanej po szufladach) oferty technologicznej, dzięki czemu jego CTT mogło rozpocząć prace nad ochroną tych pomysłów. Cóż, nie tylko w Egipcie naukowcy są niezbyt chętni do takiego coming out'u. Dodatkowo Ellaith zauważył, że ci bardziej przedsiębiorczy naukowcy z natury uważali, że to co wypracowali jest ich i sami sobie będą komercjalizować (tacy "uwłaszczeni z wyboru" naukowcy;)).
Niemniej Ellaith został pozytywnie zaskoczony reakcją kadry naukowej. Jego biuro działa od 2010 r. zatrudniające 2 osoby na pełnym etacie i jedną na "połówce", ale już zdążył przygotować tuzin zgłoszeń patentowych, a obecnie jest w trakcie zakładania pierwszego start-upa (proste narzędzie diagnostyczne dla żółtaczki typu C).

Pomimo tych wstępnych osiągnięć, nasz bohater wie, że wprowadzenie systemowego transferu technologii jest jak maraton, a jego sukces nie może być mierzony w wartościach bezwzględnych i gotówkowych. Ahmed: "Gdyby nam dobrze poszło z licencjami, to byłoby jak strzał w stopę. Ludzie pomyśleliby, że tak już będzie zawsze". 

Czego zrozumienia życzę wszystkim decydentom wymyślającym co i rusz nowe programy i inicjatywy, nie skorelowane ze sobą, wprowadzane w sposób mało profesjonalny. Rozwój systemowego, rzetelnego transferu technologii na danej uczelni zajmuje lata... dziesiątki lat i nie dotyczy prostego zakładania spółek celowych oraz licencjonowania. To coś znacznie ważniejszego.

Oryginalny artykuł