środa, 24 grudnia 2014

Obyśmy żyli w ciekawych czasach

Siadając do podsumowania ostatnich miesięcy, dość typowo zacząłem do zbierania notatek, przemyśleń, luźnych uwag i pomysłów. I jak zwykle wyszła z tego cholernie długa litania żali, nadziei, chęci oraz planów. Skupmy się więc na rzeczach najważniejszych, mam nadzieję, że da się to dobrze czytać.

Spółka celowa
Zawodowo był to bardzo udany rok. Można powiedzieć, że podskoczyłem o jeden poziom wyżej. Zarządzanie spółką z o.o., z 100% udziałowcem zewnętrznym (w tym przypadku uczelnia) jest nie lada wyzwaniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jednak dość ciepła posadka, ale takim "znawcom życia" mogę tylko poradzić: chodźcie i zagwarantujcie własnym majątkiem działanie takiego podmiotu, gdzie karty w rękach trzyma ktoś inny.
Z drugiej strony jak siedzę i czytam co napisałem, to prezesowanie nigdy nie było przeze mnie traktowane jak wyzwanie ponad miarę czy miejsce docelowe zawodowo. To kolejna inicjatywa, kolejny challange. Po prostu robi się. Jak to mówią w d.school? Nie ma porażek, nie ma zwycięstw - jest tylko działanie. Oczywiście nie wyklucza to stresu, wyczerpania, samotności ideowej i tym podobnych atrakcji.
OK, "wyczerpania, jasne... ale co ty w ogóle tam robisz w tej spółce"? Hmm... przypomina mi się niedawna scena z szczecińskiego Businesslinka, gdzie kolegę z transferu technologii przedstawiono: "Oto X, X pracuje w CTT, X robi... eee.... a nie wiem w sumie co robi". 
Najprościej odpowiedzieć na to pytanie pokazując dzień z pracy. Omijając już te wszystkie dodatki, typu odwożenie dziecka do przedszkola, patrzę sobie na poniedziałek 12 grudnia i widzę co następuje: przygotować ofertę przeprowadzenia badań (w tym papierologia wewnętrzna - rezerwacja sprzętu, stawki, wynajem, itp.). Zorganizować dysk przenośny dla eksperta, który musi zgrać dane z badań przeprowadzanych dla naszego spin-offa (trzeba będzie oczywiście po ten dysk pojechać, zgrać dane, przekazać odpowiedniej osobie, wyciągnąć wnioski, itd.). Wystawić fakturę dla jednego podmiotu za wykonane szkolenie. Kolejna faktura za pracę badawczą. Rozliczyć koszty jednego ze szkoleń. Wykonać przelewy do trenerów. Przygotować informację na stronę www o laboratorium. Rozczytać metodologię wyliczania cen oferowanych przemysłowi w laboratorium (uzgodnienia z kilkoma osobami). Sprawdzić co opracowała stażystka (dwa miesiące dziewczyna wytrzymała). Przysiąść do tematu wynalazku jednego z profesorów z uczelni (oferta dla biznesu). Zapłacić ZUS. Przejrzeć prasę branżową (śledzenie trendów), wysłać parę maili na ten temat. Kupić śledzie na Święta ;)
Wrażenia? Dużo różnych "pierdół"? Witajcie w pracy na własnym, gdzie nie masz księgowej ani asystenta, ale sam siebie i pusty pokój. Robisz wszystko. Od twardej komercjalizacji po śledzia w zalewie czosnkowej (mój popisowy numer). Od rozmowy z przemysłem, po catering i kanapki z jajecznicą. Żeby nie było, zrobić powyższej listy jednego dnia nie ma większych szans. Dochodzą przecież spotkania, telefony, e-maile, inne zobowiązania. W konsekwencji dzień pracy wydłuża się do późnych godzin wieczornych.
Pewnie część kolegów powie, że robi w sumie to samo. Nie robicie, macie zaplecze uczelniane lub instytucjonalne. A wiem co mówię, bo parę lat pracowałem w uczelnianym CTT. To inna zupełnie skala zabawy. 
Żeby nie było, praca daje mi mnóstwo satysfakcji. Nigdy nie wiesz co cię czeka kolejnego dnia. Czy przyjdzie nadęty profesor z żądaniami, czy ktoś odezwie się w sprawie wysłanej wcześniej oferty. 

Nieprzespane noce? Zdarzały się. Chęć rzucenia wszystkiego w diabły i wyjazd z tego smutnego kraju? Tak. Fale strachu? A jakże. Zresztą jak mówi kolega: "Widziałem kiedyś jak dwa gołębie zaatakowały kota w parku i go tak dziobały dziobały, aż w końcu nie wytrzymał i uciekł. Pomyślałem sobie wtedy o transferze technologii w Polsce."
Ale nadal tu jestem.

Niekapek też próbowałem wytransferować
Oczywiście na powyższą litanię mądrale zaproponują: weź sobie kogoś do pomocy. Ale kogo? Stażysta/wolontariusz nie ogarnie czegoś, czego i prezes spółki nie zawsze rozumie. OK, może mi przepisywać wizytówki do excela, ale oferty na szkolenie już nie klepnie. Czy można takiej młodej nieopierzonej osobie oddać organizację eventu? Oczywiście, jeśli zależy ci na "klepaniu" zleceń. Zatrudniona osoba? No, to może tylko zaproponować ktoś, kto nie rozumie, jak w Polsce rozwijają się spółki celowe, a w nich się nie przelewa. Pomimo tego, że osiągnąłem całkiem przyzwoity przychód, to o zysku na razie nie marzę.

Co było najmocniejszym przeżyciem w Spółce? Kilka spraw, w tym na pewno spółka córka z inwestorami (długo by pisać... a i tak nie mogę bo NDA), umowa powierzenia zarządzania prawami własności intelektualnej uczelni Spółce (poważna sprawa - teraz tylko Centrum Innowacji ma prawa do negocjacji wdrażania wynalazków Akademii Morskiej, co w 2015 roku może być dla części kadry naukowej małym szokiem). Przekazanie w zarządzanie nowiutkiego laboratorium Zielona Energetyka (w mojej ocenie przyszłość dla wielu jednostek naukowych w kraju - jak najwięcej outsourcingu). Szkolenie biznesowe w Samsung LABO (przeżycie także z powodów pozamerytorycznych). Próby sprzedaży pierwszych licencji.
Zresztą wszystkie ważne informacje wrzucam na stronę Spółki oraz na jej Facebooka. Jak ktoś jest ciekawy niech zagląda.

Inicjatywy
Praca w Spółce to jedno, ale przecież jak wiemy, 8h w jednym miejscu to tylko podstawa, a zabawa zaczyna się (out of the box) w godzinach popołudniowych. Prawda?
Cały ten blog powstał z powodu wyjazdu na Stanford, więc oczywiście praca w zarządzie Stowarzyszenia Top 500 Innovators musi być opisana jako pierwsza.
A jest to praca wymagająca. Czasowo, bo zajmuje czasami nawet do 20h tygodniowo. Emocjonalnie, bo wszyscy jesteśmy indywidualistami, a moja wizja Stowarzyszenia jest nieco inna niż części Topowiczów (ze szczególnym uwzględnieniem tempa zmian = chcę ich dożyć). Czasami mam też spore wątpliwości "dla kogo to wszystko", tak na poziomie Top, jak i krajowym. Może wynika to z braku czasu i sił? Ile można tłumaczyć urzędnikom/ naukowcom/ pośrednikom/itd. jaką rolę mają do odegrania? A im bardziej każdy skupi się na swojej, tym lepiej. Niestety takich, którzy mają zawsze 3 grosze do wtrącenia jest zawsze wielu. Gdyby te grosze były jeszcze tego warte i nie ograniczały się do "nie bo nie"... cóż, ja jestem praktykiem komercjalizacji, jakie są Twoje karty na stole?
Topowicze mają kluczową rolę do odegrania w polskim systemie (?) transferu technologii. Pytanie o definicję tej roli. Osobiście nie jestem zwolennikiem obowiązującego sposobu wdrażania innowacji w kraju, rolą urzędnika tej czy innej agencji, centrum czy fundacji jest danie narzędzi do zarządzania, nie zarządzanie. Inaczej mamy krok do defraudacji środków publicznych. Może to i mocne słowa, ale ręce opadły mi już dawno, w ostatnim roku reszta członków. Pewnie jest widoczne bardziej z ościennego regionu niż Wrocławia/Krakowa/Warszawy... Ale tak dla zobrazowania sytuacji, kiedyś w MNiSW zaproponowałem, by spośród Topowiczów oraz praktyków z rynku zebrać krajową ekipę ok. 30 osób, wyjąć ich z ich miejsc pracy, za atrakcyjne pieniądze stworzyć z nich ekipę do zarządzania innowacjami. To dałoby się zrobić, o ile zespół byłby ideowy, nieprzekupny, rzetelny. Jak myślicie, czy ktoś by w tym czy innym ministerstwie by na to poszedł?

Polski "system" wdrażania innowacji

W czerwcu wybory nowych władz. Zobaczymy. Najbliżsi nie wykazują większej aprobaty dla działań w Top 500, regionalni Topowicze również, więc...? Jest co prawda kilka osób, które mnie nieustannie dopingują, ale Radku powiem ci, że nie dam już rady tak długo.

Gada i gada...
Bardzo fajną inicjatywą, którą udało się ściągnąć do Szczecina, a które potem rozwinęła mi się zawodowo, jest TechKlub Szczecin. Koordynowane przez FRSI, fundację z W-wy, są to comiesięczne spotkania ludzi z organizacji pozarządowych (NGO) oraz świata IT. Chodzi o rozwój NGO'sów poprzez właśnie takie narzędzia, które są w stanie zaproponować nasi lokalni  informatycy. Inicjatywa ładnie się rozwija, teraz przejęła ją koleżanka. Dodałem do niej coś od siebie, a mianowicie w wakacje odbyły się dwa TechnOgniska, czyli kiełbaski, eksperci i dyskusje, ale... w rodzinnej atmosferze. Zagrało, za rok powtórzymy.
TechKluby to inicjatywa o tyle ciekawa, że otworzyła mi drzwi do świata NGO'sów, dawno temu zamkniętego. 


Chciałbym jeszcze w tym miejscu wspomnieć o czymś bardziej poważnym, a mianowicie o inicjatywie z Urzędem Marszałkowskim, polegającej na zmianie wektora ściągania inwestorów na Zachodnie Pomorze. Przyciągnijmy ich wiedzą, sprzętem, kadrą z uczelni, a nie tanią siłą roboczą i zachętami podatkowymi. Nie da się? A jednak... - w lutym pierwsze spotkanie z inwestorami ze Stargardu. Nie konferencja, ale celowe działanie w oparciu o potrzeby firm. My jako uczelnie mamy się do tych oczekiwań odnieść i przygotować ofertę. Sam jestem ciekawy jak to zagra. Inną sprawą są inwestorzy, którzy dopiero rozglądają się za miejscem do inwestycji - dla nich musimy przygotować dobrą komercyjną ofertę. Takie działanie też mamy na rozkładzie. Pozostaje trzymać kciuki i spokojną, rzetelną pracą iść do przodu...co ciekawe, nikt w Polsce tego nie zrobił.

O pozostałej aktywności nie będę się rozpisywał. Trochę jeszcze tego było.

Debata "Czy wybił już czas na innowacje?"

W 2014 r. spotkałem też wielu ludzi. Różnych, o ambicjach ograniczonych do podstawowej pracy zawodowej, po żywe srebra, które chyba jakimś cudem dają radę załadować tacz. Czasami zastanawiam się, co takie osoby napędza. Ambicje, złość na zastaną rzeczywistość, potrzeba władzy, wpływu? Niestety, spora część tych osób ma wyjątkowo trudny charakter (czyli mamy coś wspólnego), niełatwo te osoby szczerze lubić. A dla mnie jest to niezbędne. Doceniam rezultat osiągnięty po trupach, to też trzeba umieć (przy wysokim koszcie), ale zupełne zobojętnienie na innych jest mi jednak obce. Tym bardziej, że takie osoby mają spory problem z dystansem do siebie. O tak... poczucie humoru to umiejętność żartowania z samego siebie. 
Nie ukrywam, że parę relacji w 2014 r. także zamknąłem. O ile kiedyś miałem cierpliwość, np. do "wszystkowiedzących" (dobra rada - od takich osób jak najszybciej uciekajcie), o tyle teraz ją straciłem. Chętnie pozbyłbym się także spowalniaczy i przeszkadzaczy, ale cóż - to nie takie proste. A może trzeba im dać przestrzeń wokół siebie, by utrzymywali cię w ryzach? Przyznaję jednak, nie mam już sił tłumaczyć co dobre, a co złe. Że jedziemy na jednym wózku. Że samemu to można lecieć szybciej, ale bez większego sensu i celu.

Czego się nauczyłem
Jedno mi przychodzi do głowy. Trzymać język za zębami. Tak, wiem... część osób niedowierza, ale w porównaniu do roku poprzedniego jest progres. Dzięki temu Spółka zarobiła trochę grosza. Ale są też cienie takiej umiejętności; zobojętnienie. Ale to temat na inną notatkę na blogu.

Co dalej?
2015 będzie bardzo ciekawy. Po pierwsze Spółka już okrzepła i wiem na czym się skupić. Nadciągają fundusze z nowej perspektywy, co daje szanse na projekty oraz ich oceny. Niemniej w najbliższych latach nie będzie lekko, tym bardziej, że czym wyżej postawiona osoba, tym bardziej stara się zaprzeczyć statystykom. A są one bezlitosne. Polska nauka, a także całkiem spora część biznesu, jest na dnie. Tak... żadne kręcenie głową oraz czarowanie tego nie zmieni. Są rodzynki, ale wyjątki potwierdzają regułę! W najważniejszym unijnym badaniu spadliśmy do ostatniej grupy państw innowacyjnych. I to mimo całego tego ambarasu z 2007-2014. Ciekawe dlaczego? 

Końcówka nieco bardziej osobista. Ja... czuję upływ czasu. Mam już trzydzieści parę lat, jestem stary. Nie przesadzam. W USA największe innowacje powstają w głowach młodych, dwudziestoparoletnich studentów prestiżowych uczelni takich jak Stanford czy Berkeley. A u nas wiadomo jak to wygląda. Niemniej czemu mam równać do średniej? Czemu wpędzać się w średniactwo? Wysłuchiwać "panie to nie Ameryka / ale mu tu w Polszy.."? Nie ukrywam, że podczas pobytu w USA boleśnie i dogłębnie odczułem stracone lata. "To oni aż tyle, tacy młodzi...? Ale jak to?". Ano tak to. Ciężko to wytłumaczyć, to trzeba poczuć. Ciekawy wywiad na ten temat dał ostatnio 26 letni wynalazca, przeczytajcie.

Pisząc słuchałem: https://www.youtube.com/watch?v=cB5C9xlVifU (dożyliśmy ciekawych czasów)

Czekam już tylko na komercjalizację

wtorek, 2 grudnia 2014

A może by tak...?

A może by tak... posłuchać Radka. Był ze mną na Stanfordzie. Pożegnał Bydgoszcz A, powitał Bydgoszcz B. Tak jest, lub tak by się chciało by było po powrocie z programu #Top500 w każdym mieście.

Radek tworzy trzecią w Europie, a pierwszą w Polsce szkołę d.school, która nazywa się Shopa - Design Thinking Workspace.

Radosław mówi, co myśli. Np. o tym, że nie każdy musi cię lubić. Że nie będzie, jeśli wyjdzie się z utartych schematów i zacznie działać. Nie tylko w firmie "w której mi płacą", ale znacznie, znacznie szerzej. A czego należy wymagać od ludzi pracujących w instytucjach otoczenia biznesu.
To bolesne, trudne, niewdzięczne. Jednak może być satysfakcjonujące.

Tylko co ja mam powiedzieć, jak taka osoba pisze, ze potrzebuje porady i wsparcia ode mnie w tym czy innym zakresie? Jak to świadczy o mnie? I czemu tak niewiele z tego wynika? Ale spokojnie... wszystko w swoim czasie.

To będzie nasz kraj. Bo dlaczego nie?




Ps. Piotra też znam.