Dość długo zastanawiałem się w jaki sposób opisać swoje doświadczenia w pracy w zarządzie i wydaje się, że nie ma co przedłużać ani "wylewać" swoich przemyśleń, bo jeszcze ta fala dotrze nieco za daleko, a przecież organizacja nadal działa i ci, którzy są zaangażowani zasługują na swoją szansę i carte blanche.
Była to na pewno praca wyjątkowo czasochłonna, przeciętne zaangażowanie z mojej strony osiągało ok. 5-20 h tygodniowo. Czasami znacznie więcej, jeśli organizowaliśmy wydarzenie. Kosztem rodziny. Kosztem innych inicjatyw i możliwości. Nie narzekam, to fakty. A coś mi mówi, że fakty te w pewnym zakresie pozostaną w mocy :)
Tematem nie wartym roztrząsania jest też wizja rozwoju Stowarzyszenia. Znający mnie bliżej wiedzą, że mam duszę rewolucjonisty. Nie wierzę w zmiany ewolucyjne. Zachodzą one zbyt wolno, a chciałbym ich w pełni dożyć. A rewolucja to odwaga do budowy od nowa i postawienia się wiodącym graczom na rynku. I na tym zakończmy wątek - poprzednie posty na blogu wystarczająco "zmęczyły" temat.
Wierzę w Topowiczów jako ludzi. Wiem, że ci naukowcy i transferowcy mają do odegrania poważną rolę w zmianie polskiego rynku transferu technologii. Że za 15 lat będą rządzić wieloma uczelniami, firmami, urzędami. I absolutnie cały myk polega na tym, by przez ten czas nie zatracić networkingu i współpracy. Gdy podejmiemy decyzję o realizacji naszego marzenia, czyli własnej uczelni na wzór tych amerykańskich, musimy być nadal w kontakcie. Myślę, że jest to do zrobienia. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, że z tym czy innym uczestnikiem programu kontakt się urwie, ale... nie takie rzeczy się działy. Dzieci, awanse, wyjazdy za granicę, itp. potrafią skutecznie zmarnotrawić (sic) wysiłek w rozwój społeczności. Oby tak się nie stało.
Nadszedł czas decyzji , czy mogę godzić moje zaangażowanie z rozwojem relacji z dziećmi i Joanną. Decyzja może być tylko jedna.
Powodzenia!
Piotr, Michał, Paweł, Donna i ja |