poniedziałek, 29 września 2014

A jednak nie powiem

A jednak nie powiem jak to będzie. Taki miałem zamiar. Od miesięcy tworzyłem "posta matkę", coś na kształt kolejnego manifestu, dojrzalszego niż poprzedni (przynajmniej takie było założenie), w którym rozprawiałbym się z paroma tematami, a może osobami. A na pewno ze sobą. Nie bez przyczyny post zaczynał się od słów "Coraz częściej myślę o Końcu".

Mam za sobą (?) ciężki okres, choć pewnie niewielu to zauważyło (ktokolwiek...?). Niemniej ilość wątków poruszonych we wpisie przekracza zdrowy rozsądek i możliwości, by dzisiaj je domknąć. Stąd rozebrałem go na części pierwsze i oto kilka najciekawszych:
- wypalenie zawodowe,
- brak zrozumienia ze strony otoczenia (z tym chyba już nie wygram),
- wirtualni eksperci z TV,
- z czego tu się cieszyć - nawet wróble ze Szczecina uciekły!,
- zmiany zaczynaj od siebie,
- komercjalizacja (nuda),
- wybory samorządowe,
- nabieranie manier prezesa,
- marzenia.

Każdego poruszać nie ma sensu... to może o tych manierach, czyli o... zmianach. Ostatni rok to czas właśnie takich zmian. Awansowałem na prezesa zarządu spółki celowej uczelni. To podmiot, gdzie 100% udziałów ma jednostka naukowa, a który ma za zadanie w sposób "nieco" bardziej skuteczny komercjalizować własność intelektualną uczelni. Jak ktoś chce o tym niecnym procederze wiedzieć więcej, to zapraszam na stronę spółki. Mógłbym o tym gadać godzinami, ale chyba nie o to chodzi. Na bieżąco wrzucam także informacje o spółce na Facebooka. Pracy jest full, ale na szczęście jest ona niezwykle ciekawa i, jak to się pięknie mówi, rozwojowa.

Jeżeli chodzi o Top 500, to również nie narzekam na nudę. Zostałem wybrany członkiem zarządu Stowarzyszenia Top 500 Innovators. To wyjątkowo zajmujące zadanie - czasami trzeba robić i 20 h tygodniowo, no ale pani Prezes jest bardzo wymagająca. A kobietom się nie odmawia (no, czasami trzeba;)). Znów - można by o tym pisać i pisać... tylko kto by to czytał. Na bieżąco można nas śledzić na stronie Top 500. Z ciekawostek - rozwijam Newsletter Top 500, już 36 numerów w tym roku i kilkuset subskrybentów. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ma w Polsce rzetelnej informacji o transferze technologii.
Oczywiście odbywają się też comiesięczne spotkania szczecińskich Top 500. Jak widać na fotce, atmosfera jest dobra.

Spotkanie szczecińskich Topowiczów

Kolejnym udanym dla mnie wątkiem jest ściągnięcie do Szczecina inicjatywy TechKlubów. To comiesięczne spotkania na których NGOsy, przedstawiciele lokalnego biznesu, samorządu czy świata nauki rozmawiają na temat technologii i tego jak można je wykorzystywać, aby praca we własnej organizacji stawała się lepsza i wydajniejsza. Inicjatywa przypłynęła do nas z USA, od Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
Temat jest fajny, trwa już kilka miesięcy, odbyły się 3 TechKluby, a czwarty lada dzień
W międzyczasie, w okresie wakacyjnym, gdy TechKluby zamilkły, zorganizowałem dwa TechnOgniska, gdzie w rodzinnej atmosferze (można było zabrać małe potwory), przy kiełbasce rozmawialiśmy o technologiach. Jedna z relacji wideo tutaj :)

II spotkanie szczecińskiego TechKlubu

Nie szata zdobi człowieka? 
Wracając do manier. Powinny być nienaganne. W końcu jesteśmy atakowani ze wszystkich stron różnymi bździnami typu Logo czy Businessman magazine. A tam na okładach modele (bynajmniej nie polscy prezesi, a może to prezesi modele po retuszu fotoszopa?).
W sumie to mi chyba nie wypada nawet pisać takich rzeczy. Prezes nie może mieć wątpliwości, musi mieć modną fryzurę, dobrany garnitur (czy w Szczecinie lub okolicy szyją na miarę?) i fotkę do wykorzystania w materiałach konferencyjnych. By Przekaz Był Spójny. "Chcesz zarobić milion, musisz wyglądać jak milion" - jak mówi dyrektor dość znanej izby gospodarczej.
Nie kupuję tego. I to nie dlatego że nie potrafię dobrać krawata do koszuli lub, olaboga, go zawiązać. Potrafię, i to nawet na odpowiednią długość (czasami za pierwszym razem)! Mogę też dobrze wyglądać i wygłosić profesjonalną prezentację. Garnitur mi nie przeszkadza. Ale, na Boga, to nie może być cel sam w sobie ani niezbędny element by dograć deal. Tak po prostu nie jest. Poznałem iluś profesorów, którzy ubierają się niedbale. Iluś inwestorów w USA, którzy przychodzili na obrony na klapkach. To nie jest z ich strony afiszowanie się ani wyraz poglądów czy pogardy dla współczesnego świata/prezentującego. Oni już wiedzą, że to nie ma znaczenia. Wystarczy zachować podstawowy kanon (a znam i takich, którzy nie ubierają bielizny). I nie musimy wcale twierdzić, że "ale to Polska, to taki zwyczaj, tak wypada, itp.". Do tego trzeba jednak dojrzeć mentalnie, by się odważyć.

Po czynach ich poznacie
To teraz nieco humorystycznie. Jak widać wyżej z opisu, działam to tu to tam w różnych obszarach, nie związanych ze sprzedażą technologii. Można powiedzieć, że altruistycznie i z pobudek wyższych. Choć nie tylko... ale to innym razem. Tak czy owak widzę, że dla części osób jestem "tym z techklubu, tym z Top 500...". A tyle nagadałem się o rozwoju regionalnym, o transferze technologii, o wsparciu uczelni! I nic to, bo kojarzony jestem ze spotkań dla organizacji pozarządowych :).
To ciekawe, że jednak small things matters... I co tu zrobić? Prawdopodobnie nic, ale ktoś znający się na rzeczy pewnie by powiedział, że nie potrafię budować swojego Wizerunku w sposób profesjonalny. Ech, to tyle ze sprzedanych wynalazków. Czas się przebranżowić ;)

Dobry chłopak był...
A teraz niehumorystycznie. Dotkliwie to odczuwam w ostatnich latach i miesiącach. Ludzie znikają.
Straty "przyjaciół"... to oczywiste, ale także przykre zjawisko. W życiu każdego człowieka dochodzi do zmian. Pojawiają się dzieci, nowa praca, zmiana trybu życia... nie każdemu to odpowiada. Są tacy, którzy lubią równać w dół, stąd jeśli nagle awansowałeś, to jest to dla nich zwyczajnie nie do zniesienia. Inni podświadomie cię klasyfikują (czy też kwalifikują) do "frajerów", "co on z tego ma... jeszcze zobaczy ile to go będzie kosztować", "to przypadek albo koneksje", "noga mu się podwinie".
Naukowcy mają pewnie na to swoje wytłumaczenie oraz definicję, można to też nazwać kolokwialnie "bólem dupy" (jaki musi mieć teraz niejaki Goliszewski z tzw. doktoratem).
Wszystko fajnie, ale nadal jestem facetem. A mężczyźni (ci "prawdziwi") mają swoje potrzeby. A tu nie dość że nie ma z kim, to jeszcze samemu też ciężko cokolwiek zorganizować przy aplauzie dwójki małych dzieci.
Być może sam jestem sobie winien, jakiś czas temu wyczyściłem "znajomych" w portalach społecznościowych o tych, z którymi mi nie po drodze (cierpliwość mi się wyczerpała). Koło się zamyka?

Obłęd zmiany siebie, nie świata
I na koniec myśl z cyklu głębokich (a dla zgryźliwców: płytkich). Jednym z często używanych, wręcz wyświechtanych powiedzeń, jakim obdarowywane są osoby, które chcą zmian na poziomie nieco wyższym niż lokalny, jest "Chcesz zmian? Zacznij od siebie.".
Nic bardziej mylnego.
Powiedzonko to jest naprzemiennie głoszone wraz z innymi: "Świata nie zmienisz" (ciekawe co mają powiedzieć ci, którym się to udało?) czy "Głową muru nie przebijesz" (notabene próbowałem przez parę lat, ale na ścianie nie pojawiła się nawet rysa, więc to akurat może być prawda) oraz idzie ręka w rękę z takimi jak "Ciszej będziesz, dalej dojedziesz" (bolszewicki kretynizm). Wszystkie te hasła to nic innego, jak próba obrony własnej strefy komfortu, poza którą wielu nie chce wyściubić nosa. Łączyć je też można z prostym sarkazmem/ironią, tak częstą odpowiedzią wielu ludzi na coś, z czym się nie zgadzają.

To sformułowanie jest idealnie pasujące do polskiej zastanej rzeczywistości. Jest to najprostsza obrona przed możliwością zaangażowania się w jakikolwiek projekt obywatelski, społeczny, itd. Bo po cóż miałbym to robić, muszę zacząć od siebie (?). Wszystko świetnie, ale czymże jest taki projekt, jak nie próbą zmiany świata, chociażby tego najbliższego?
Rodzi to kolejne pytania, dla tych którzy trwają przy swoim: to kiedy mija ten termin zmiany "siebie"? W którym momencie można uznać, że już swoje zrobiłem, a teraz zajmę się światem?
Myśląc w ten sposób można utkwić w swojej strefie komfortu przez całe życie. Wystarczy uwierzyć w "ale co ja mogę...panie... to nie na moją głowę..." i dramat gotowy. Dramat osobisty, ale także dla miasta czy kraju. A przypominam, że żyjemy nie w Dolinie Krzemowej, a w Szczecinie, mieście zapomnianym, więc tym bardziej musimy się starać by wspólnie je pchnąć do przodu. Nikt za nas tego nie zrobi, a na pewno nie mityczni "Oni".

Zachęcam więc do działania w obszarach, które są poza strefą komfortu (także zawodową!). To trudne, wiem. Znaleźć można wiele wymówek, wiem. Ale rezultat daje ogromną satysfakcję. I to wiem również. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz