niedziela, 24 marca 2013

Wybieram uwłaszczenie PZP

To już 3 miesiące po powrocie z USA... Jeśli w tym momencie czegoś mi brakuje to takiego dobrego, mięsistego hamburgera. Tym bardziej głód trawi, gdy złość się pojawia, wszak głodny Polak to zły Polak. A ja zgromadziłem sporo materiału na nowy wpisu na blogu i ziuuuuut!... nie ma.
Internet dał, Internet zabrał.

Nabór do III edycji programu Top 500


Pozostańmy więc przy głównych wątkach. Ostatnie tygodnie w życiu topowiczów to przede wszystkim nabór do kolejnej edycji programu Top500.
Spotkanie na Pomorskim Uniwersytecie Medycznym
Początki naboru nie były zbyt udane - rejestrowało się zaledwie 2 kandydatów dziennie. Deadline nadchodził niepostrzeżenie, a kandydatów zgłosiło się tylko 75. To bardzo mało, zważywszy, że plan MNiSW był taki, by na Stanford, Berkeley oraz Cambridge wysłać aż 4 grupy po 40 osób. Trzeba więc było nieco wzmocnić promocję programu i ruszyć w teren. Osobiście zorganizowałem kilka spotkań (Pawle i Patrycjo - dzięki za pomoc) na różnych uczelniach w Szczecinie, co przełożyło się na kilku kolejnych kandydatów. W konsekwencji swoje zgłoszenia złożyło 376 straceńców. Niestety po ocenie formalnej (polegającej m.in. na sprawdzeniu, czy CV złożono w odpowiednim języku oraz wypełniono wszystkie pola w arkuszu) ocalało ich zaledwie 264 (!). Trudno powiedzieć, czemu ludzie składają tak ważne aplikacje w sposób, rzekłbym, frywolny.
W konsekwencji by zapewnić wysoki poziom wybrano 3 grupy 40-osobowe, jedna grupa zostanie dobrana podczas dodatkowego naboru w czerwcu tego roku.

Komisja Rekrutacyjna zaraz się pojawi...
Miałem okazję uczestniczyć w wyborze kandydatów jako członek Komisji Rekrutacyjnej. Inaczej mówiąc, przepytywałem osoby chętne do wyjazdu za wielką wodę. Fantastyczne doświadczenie, możliwość weryfikacji własnych umiejętności, rzucenia okiem na przekrój krajowy jeśli chodzi o tą "ciekawszą" część kadry naukowej oraz pracowników CTT. Miałem okazję wysłuchać ok. 35 kandydatów, z czego niewielka część osiągnęła już wysoki poziom praktyczny, tak w zakresie badań jak i wdrożeń. Nie jest więc tak, że Polska to zupełnia pustynia pod względem komercjalizacji, są przynajmniej na niej oazy ;).
Z drugiej strony nauka wyniesiona z tych spotkań jest... przewidywalna w kontekście własnych doświadczeń. Czeka nas jeszcze w kraju wiele, wiele pracy.
Jeden z moich ulubionych cytatów szefa pracownika, który uczestniczył w Top500: "Nabuzowany wrócił, no to ja muszę też jechać. Tak nie może być, żeby mój pracownik ...." :)

Najważniejsze, że w rozmowach (były 2 Komisje) rewelacyjnie wypadli 3 kandydaci z mojej uczelni, których namawiałem do startu. Wszyscy się dostali, z czego dwóch na miejscu 5 i 6 (!). A że do wyjazdu szykuje się jeszcze koleżanka z CTTM, która zapewniła sobie wyjazd w poprzednim roku, to będzie z kim burzyć mury w Szczecinie ;)
Powoli zaczynam im zazdrościć wyjazdu. 

Uwłaszczenie naukowców?


Sporo zamieszania wywołały ostatnio propozycje p. Minister Kudryckiej dotyczące tzw. uwłaszczenia naukowców (są kolejne, czytam właśnie o "brokerach innowacji" i mocno drapię się w głowę na przemian ze zgrzytaniem zębami). O co tu chodzi? Tak naprawdę do końca nikt nie wie, nie przedstawiono szczegółów propozycji, a jak wiadomo właśnie w nich tkwi diabeł. No ale OK... tak pomysł został zdefiniowany:
  • "Pierwszą propozycją jest przeniesienie własności do wynalazku z uczelni na naukowca. Jak czytamy w komunikacie PAP: „[…] prawa majątkowe do wynalazków będą mieli tworzący je naukowcy, a nie jak dotąd uczelnie. „Nazywamy to uwłaszczeniem naukowców” – wyjaśniła minister nauki. „Wynalazcy sami dostrzegą interes w tym, by ich rozwiązania technologiczne nie leżały na półkach” - dodała. Naukowiec, który będzie miał gotowy do wdrożenia wynalazek, będzie musiał znaleźć firmę, która chce wdrożyć jego produkt. Z nią będzie negocjował warunki współpracy. „Jeśli właścicielem praw majątkowych będzie bezpośredni autor wynalazku, to będzie osobiście zainteresowany, by negocjować z przedsiębiorcą warunki komercjalizacji” – powiedziała Kudrycka. […] 
  • "Dochody z wdrożonego wynalazku czerpać będą: naukowiec, firma oraz uczelnia. Jednak o tym, jak duże będą zyski tej ostatniej, ma zadecydować regulamin ustalony między naukowcem a tą instytucją. Wynalazca musiałby zapłacić uczelni za to, że korzystał z jej sprzętu i laboratoriów. Minister Kudrycka zastrzega jednak, że kwota, którą z wynalazku otrzyma uczelnia, będzie mogła stanowić nie mniej niż 25 proc. tego, co otrzyma naukowiec."
Temat wywołał wiele gorących dyskusji, także w naszej grupie Top500 (trochę się pożarliśmy, ale dobrze - potem lepiej się pije). Naprzeciw siebie rozłożyły się dwa obozy: naukowcy i polskie seedy (za), z drugiej transfer technologii (przeciw). 
O co więc tyle krzyku? Przyjrzyjmy się propozycji z bliska, jakie są "za i przeciw", a przynajmniej część z nich.

Za:
  • Niekompetentne centra transferu technologii (IOTT) nie będą monopolizować komercjalizacji
Część ekspertów uważa, że rozwiązanie to "uwolni" polską naukę przed uczelnianą administracją, która blokuje komercyjne wykorzystanie wynalazków. Ciekawe spostrzeżenie, z tym że na wielu uczelniach takie rozwiązania, dające naukowcom wolną rękę, już funkcjonują i... nie ma zainteresowania z ich strony (!).
Co do niekompetencji CTT nie chcę zbytnio polemizować, podczas pobytu w USA trochę nasłuchałem się o słabo działających Centrach, po czym dzwonię na uczelnie topowiczów by rozmawiać z CTT o nowych rozwiązaniach i... niejednokrotne pozytywne zaskoczenie wysokim poziomem wiedzy i praktyki. Więc jak to jest? Czy my czasem nie mylimy pojęć? Sprzedaż usług badawczych to nie komercjalizacja! Komercjalizację to ja miałem kilka dni temu, gdy okazało się, że wartość jednego z wynalazków przekracza 250 000 EUR, co powoduje m.in. konieczność złożenia wniosku do Ministra Skarbu o zgodę na rozporządzanie środkiem trwałym + całą litanię innych spraw. A wszystko to razem równa się "jazda bez trzymanki".
Prawdą jest, że wiele CTT ciągle uczy się komercjalizować (my też), na co miałem potwierdzenie właśnie w przypadku wniosku do MS - dzwonię i... mówią nam, że w sumie to uczelnie nie kontaktują się w tej sprawie. Domyślacie się co to oznacza?
Nie bez znaczenia jest też nastawienie polskich instytucji wspierających biznes na realizację (utrzymywanie się z...) projektów miękkich, zamiast na realnej i sensownej pracy dla rynku. Fundusze UE są dla rozwoju naszego sektora dużym... wyzwaniem.
W konsekwencji o niektórych CTT można mówić IOTT - Instytucje Otoczenia Transferu Technologii (bardzo mi się podoba to określenie) :))

  • Skróci się proces decyzyjny na uczelniach
Prawda, dzisiaj procedury uczelniane są często dodatkowym podstawianiem nogi nauce. Ale to już problem, który przecież można rozwiązać inaczej.

  • Bo takie rozwiązanie działa we Włoszech oraz Szwecji
Z tego co można usłyszeć od ludzi, którzy w Szwecji spędzili nieco czasu - akurat uwłaszczenie naukowców nie spowodowało rozwoju rynku B+R, a rozwój korupcji i szarej strefy.

  • W końcu naukowiec dostanie sensowne pieniądze za komercjalizację
Co do zasady, 75% zysków z komercjalizacji (?) ma otrzymać naukowiec. Rzeczywiście, jest to dobre rozwiązanie dla badacza. Może nieco gorsze dla jego pracodawcy ;). Bardzo ciekawi mnie, jak MNiSW ma zamiar zachęcić rektorów do wprowadzenia takich przepisów. 
Czy jest to sprawiedliwe rozwiązanie? Nie da się ukryć, że standardowy podział 30/30/30 nie jest idealny, a przynajmniej nie na tym etapie rozwoju rynku transferu technologii jaki mamy w Polsce.

  • Będzie więcej wynalazków naukowców na rynku, przemysł/VC się otworzą na naukę, a nauka na nich
To jeden z podstawowych pozytywów rozwiązania wg MNiSW. Naukowcy wyjmą swoje wyniki badań z szuflad i pójdą do inwestorów/przemysłu, by ci je od nich kupowali. Idylla. Tylko jakim kosztem?
Czy taki coming out z szuflad przyniesie efekt? Bardzo wątpię. Być może kupnem technologii będą głównie zainteresowane fundusze seed utrzymywane przez PO IG, by spełnić swoje wskaźniki. A czy technologia sprzeda się z zyskiem to już inna bajka ;)
Proponowane rozwiązanie nie rozwiązuje problemu braku podaży na wyniki badań (w wielu regionach mało firm średnich oraz dużych gotowych do wdrożenia wynalazku).

Przeciw:
  • Odkrywanie Ameryki raz i raz od początku
Kuriozalne jest dla mnie wychodzenie MNiSW z kolejnymi pomysłami, które mają się do siebie nawzajem nijak. Teraz uwłaszczenie, brokerzy innowacji, what next?
Przypomina mi to historię sprzed lat, gdy na międzynarodowym szkoleniu dot. rozwoju parków naukowych we Włoszech, nagle jeden z polskich uczestników wstał i spytał: "OK, wy tu nam mówicie, że to 20 lat budowaliście i rozwijaliście, zanim zaczęło przynosić efekty, jak to zrobić w 5 lat?". Ależ ci Włosi byli zdumieni pytaniem... "5 lat? To przecież nie tylko mury, to też zwyczaje, prawo, mentalność...!". Reasumując, potrzeba czasu by system który od 10 lat budujemy w Polsce zaczął przynosić efekty, zważywszy, że wielu weszło do niego dopiero w ostatnich kilku latach.
Krok po kroku, rzetelnie, systemowo... Przecież sporo uczelni nadal nie ma regulaminu zarządzania IP!

  • Naukowiec negocjuje z przemysłem i kilka innych bajek
Rozumiem, że w modelu proponowanym przez MNiSW naukowiec załatwi sobie "wszystko" (skoro ma prawa majątkowe do potencjalnego wynalazku), czyli wyposażenie, apanaże (niech na siebie zarobi na rynku), opłaci patenty na wyższym poziomie niż PL (albo zdobędzie na to dofinansowanie), będzie bronił się w sądach przed trollami, płacił ze swoich środków za prawników, zapłaci za wycenę (wg przewodnika MNiSW element niezbędny przy patentowaniu), założy spółkę, spotka się z inwestorami, będzie z nimi negocjował, a... będzie pracował jeszcze dydaktycznie, w zespołach, realizował projekty międzynarodowe, koła naukowe, itd itd itd. Spoko, są tacy co dadzą radę. Ilu? Gartska!

Jak mówi jeden z ekspertów: "Przerzucenie na barki naukowców zadań związanych z komercjalizacją spowoduje, że będą musieli się zająć sprawami, w których brak im środków i doświadczenia, a które będą odrywać ich od pracy merytorycznej.."
Czy tego chcemy?
Odpowiedź na to pytanie dostałem podczas prac Komisji Rekrutacyjnej do programu Top500. Pytałem się naukowców: kto waszym zdaniem powinien za to odpowiadać? NIKT nie odpowiedział "ja" - wszyscy uznali, że powyższe sprawy powinny załatwiać za nich centra transferu technologii lub inne tego typu jednostki. I co ciekawe, sporo z nich to właśnie czyni, choć często jest to praca niewidoczna dla naukowca. Zresztą o tym jeszcze kiedyś napiszę.

Kolega: "Dla mnie, ta idea jest bez sensu - burzymy kierunek, w który pompowano pieniądze przez naście lat. Standard? Może w Warszawie. Miałem ostatnio takich dwóch ancymonów co chcieli komercjalizować i patent chcieli mieć na swoje rozwiązanie, tylko się nie skapnęli że wcześniej pochwalili się tym na konferencji. "To tak nie można?" Ręce opadają.".

  • Kapitalizm
To może kontrowersyjne porównanie, ale trudno. Prowadzę firmę promocyjną. Pracownik zbudował bazę danych klientów, oczywiście jest na tyle dobry, że dodatkowo zarabia na siebie (czasami wydaje mi się, że ludzie tego nie rozumieją, że na tym polega praca w biznesie). Czyja jest ta baza, jego czy moja...? Nie rozumiem, dlaczego na uczelniach ma być za każdym razem inaczej. Bo to są pieniądze publiczne? A z czego finansowane są granty? Z czego finansowana jest cała nasza praca? Z przemysłu? Na kilku uczelniach w części tak. Reszcie niestety jakoś się to nie udaje.
W ostateczności, fajnie by było, gdyby dzięki uwłaszczeniu doszło do większej rywalizacji pomiędzy uczelniami o tak ambitną kadrę naukową - jeden Rektor da 30%, drugi 50%. Naukowiec będzie sobie mógł wybrać. Proste?
Nic nie jest proste.

  • Komu to rozwiązanie jest na rękę?
Ptaszki ćwierkają, że cały pomysł nie pochodzi z MNiSW, a jest podrzucony przez VC. ;)
To nie dziwi. Komu to rozwiązanie jest w sumie na rękę? Polskiej nauce? Bynajmniej. Gospodarce i społeczeństwu - no way. Inwestorom - tak. To piękne preludium do drenażu pomysłów za bezcen.

  • Naukowcy będą się pławić w morzu taniej whiskey
Oczyma wyobraźni widzę te spotkania obu stron, gdy naukowiec negocjuje sprzedaż IP inwestorowi, a ten mówi: "daję 20 000 zł", po czym nasz rezolutny bohater mówi "30 000 zł", podpisują umowę (ciekawe co z wyceną) i wszyscy są zadowoleni. Koszmar.
Powiem nawet brutalnie - wolę by w ogóle takiej technologii nie sprzedano, niż zrobiono to za bezcen. To jest sprzeniewierzanie środków publicznych i kryminał.

  • Wdrożenie jako wynik pracy zespołowej
A co jeśli wdrożenie będzie wynikiem pracy zespołu składającego się z doświadczonego profesora i młodych doktorantów? Dadzą sobie młodzi radę? Jeśli ten starszy do tego jest przyjacielem Rektora? Jak podzielą pomiędzy siebie prawa? W moim odczuciu młodzi naukowcy staną na przegranej pozycji.

Inne głosy w dyskusji, głównie "na nie". Warto się z nimi zapoznać.:

Swoją drogą druzgocze mnie fakt podejścia do swojej pracy na zasadzie: mi mój pracodawca w sumie to niewiele dał, a dostaje prawo do własności mojego wynalazku, za który przecież zapłacił podatnik z projektu, który przecież pozyskałem ja - czyli zdobywam z grantu kasę na aparaturę, pomieszczenie oraz swoje zarobki i jeszcze mi mój pracodawca mówi, że to co zrobiłem jest jego. Nie może być!

Przyznam, że bardzo rzadko mam w sobie tyle buty i pychy, by po latach pracy na uczelni, gdy zdobyłem dla niej ileś złotówek (pracując w zespołach), pociągnąłem za ileś sznurków w innych tematach które dzisiaj dają owoce, by twierdzić, że teraz to mi się np. należy do końca życia zatrudnienie i dodatkowa emerytura. Przecież przyniosłem pieniądze, panie Rektorze, wyremontowałem i wyposażyłem sale, skrzydło jedno, sobie apanaże opłaciłem, wam też, dziesiątki jeśli nie setki studentów przyszły na uczelnię, daj daj daj...!
W całym tym równaniu zapomina się o jednym. Gdyby ta uczenia nas nie przygarnęła, to ...... byśmy zdobyli.

Pomysł na "uwłaszczenie", jak i na brokera innowacji obnaża cały brak systemu, rozmów, konsultacji, wyważania otwartych drzwi i innych przymiotów polskiego transferu technologii. Jak ten biznes ma z takimi ludźmi współpracować? 
Innym problem jest w tym, że są osoby, które nie mają w oczach tylko zielonych banknotów, ale wierzą w to, że swoją pracą mogą wesprzeć rozwój miasta, regionu, kraju. Tego typu propozycje jak uwłaszczenie naukowców są dla nich kłodą pod nogi.
Czemu ma służyć komercjalizacja? Zwrotowi badań i zarobkowaniu, czy gospodarce i społeczeństwu? Jeśli więc wiemy, to kto ma odpowiedzieć na ich zawołanie? Cóż, jeśli MNiSW nadal zamierza wprowadzać programy wsparcia transferu technologii nie konsultowane w szczegółach (!) z kadrą naukową oraz transferem, efekt będzie podobny. A ptaszki ćwierkają, że MNiSW chce wprowadzić uwłaszczenie w październiku 2013 r., dając Rektorom do wyboru czy chcą zastosować takie rozwiązanie na swojej uczelni. No... już widzę te radosne, szczere twarze Rektorów, którzy oddają swój majątek. Jakie to zgodne z ustawą o finansach publicznych i jej dyscypliną, ho ho!

Prawo zamówień publicznych wiąże nam ręce


To teraz o czymś... pozytywnym. Bardzo udana inicjatywa zorganizowana przez ludzi z Top, do której przyłączyła się spora część środowiska naukowego w Polsce. Wszystko zaczęło się od strony na Facebooku.
Jak definiują to organizatorzy: "Akcja ma na celu zwrócenie uwagi opinii społecznej na szereg problemów z jakimi stykają się pracownicy jednostek naukowych i badawczych podczas dokonywania zakupów zgodnie z Ustawą o Zamówieniach Publicznych.". I rzeczywiście, jest to akcja widoczna, były artykuły w Gazecie Wyborczej, były programy telewizyjne (polecam, polska nauka jest b. atrakcyjna). Włączyły się w nią nawet władze kilku uczelni:
"Włączam się do akcji! Realizacja PZP jest głównym hamulcem nauki w Polsce. Obecnie na naukę wydajemy nie tyle za mało, co za późno - wstrzymują nas skomplikowane procedury przetargowe. Bez zmian w PZP zwiększające się nakłady na naukę nie przyniosą spodziewanych efektów.
Dalej pisać nie mogę, gdyż mam ręce skrępowane!
prof. dr hab. inż. Jan Szmidt,
Rektor Politechniki Warszawskiej"

Mam tylko nadzieję, że nie skończy się na zwykłym podniesieniu pierwszego progu, (14 000 EUR), bo i nie rozwiąże to większości problemów, jakie związane są z Prawem Zamówień Publicznych. A podstawowym jest nieczytelność przepisów, co powoduje chociażby potrzebę "chronienia się" administracji uczelni, bezradnie rozkładającej ręce. Jak dziś pamiętam, jak po ostatniej nowelizacji PZP zszedłem na parter, gdy dziewczyny zapoznawały się ze zmianami i patrząc się na wytyczne mówiły: "O, dobrze, to zmienili. Ale to... o rany, jeszcze bardziej zagmatwali, po co? A tu też, nie zmienili, a mieli zmienić...". I tak w koło Panie Macieju... Po podniesieniu progów stare problemy pozostaną.
Jednym z takich problemów jest łączenie zakupów w grupy, kategorie. Jeśli kupuję sprzęt do laboratorium w jednym zakładzie, to przy zakupie podobnego dla innego zakładu na uczelni jest obowiązek łączenia obu kwot. Jeśli ta druga "przekroczy" prób mamy przetarg. Przy założeniu, że w PO IG czy RPO sprzęt do labu kosztuje często setki tysięcy złotych, czasami miliony, co mi da podniesienie progu? Ale gdyby tak w końcu zacząć dzielić zamówienia (dziś to niemożliwe), byłoby o wiele łatwiej. Ba, przy zakupie odczynników i innych małych sprzętów, nawet progu wtedy nie trzeba będzie podnosić...
Moim zdaniem należałoby też zrobić coś z przepisami dotyczącymi zakupów poniżej 14 000 EUR, gdy znany jest na rynku rzetelny wykonawca danej usługi czy producent sprzętu. Przykładowo, jeśli mam zlecić zorganizowanie niewielkiego eventu, zgodnie z przepisami jestem zobligowany do zgromadzenia minimum 3 ofert (czasami to taki quazi przetarg, np. w naszym RPO). Pomimo tego, że znam profesjonalnego organizatora, który podoła zadaniu.
Tu jednak dochodzimy do kolejnej kwestii, takie regulacje wymagałyby zmiany nie tylko Prawa Zamówień Publicznych, ale także ustawy o finansach publicznych, a to może być nieco trudniejsze.;)

PZP wiąże ręce pracownikom CTTM :)
I na koniec, przepisy przepisami... ale ile tak naprawdę sytuacji zapalnych tworzą zainteresowani tylko swoim interesem naukowcy i administracja? Jak to jest, że projekt trwa od pół roku i nagle kierownik schodzi do uczelnianego działu zam. publicznych i mówi tak: "Komputer. Za tydzień proszę!"? Ile takich sytuacji mamy na uczelniach publicznych? Moim zdaniem sporo. Bo przecież "ta administracja ma służyć nauce", "opierdzielają się tam", albo z drugiej strony słyszymy "niech sobie poczeka pan doktor, nic mu się nie stanie". 
Gdzie podstawy wzajemnego szacunku? Czy zawsze będzie tak? ;)

Inaczej mówiąc, walczyć trzeba o podstawowe elementy, nie końcówkę kija. Mam nadzieję, że się uda. Swój niewielki wkład jako zespół CTTM mamy (zdjęcie obok). Szkoda, że tak mało topowiczów jest zaangażowanych w proces.

Z ciekawostek na koniec:

I wspominki... Do końca życia będzie prześladował mnie ten kawałek. Jadąc Sunset Boulevar w Los Angeles, przy perfekcyjnym zachodzie Słońca, właśnie to leciało w radiu…

Here I am
On the road again
There I am
Up on the stage
Here I go
Playin' the star again
There I go
Turn the page Poland
.

Palm Drive w kierunku do Stanford

1 komentarz:

  1. Hej,

    Przeczytałem z uwagą. Bardzo podoba mi się analiza za i przeciw. Nie mogę doczekać się decyzji Rektora w sprawie podziału "zysków".

    Piotr Wołejsza (trzecia edycja TOP 500)

    OdpowiedzUsuń