piątek, 16 listopada 2012

Trzeba wykopać głęboką studnię, jeśli się chce czystej wody

To będzie dość długi post, zamykający kilka wątków. W następnym tygodniu czas wolny - który przeznaczymy na wycieczkę po Ameryce. Postaram się czasami wrzucić o niej jakieś info ;) 

To co się tutaj z nami dzieje, to jest swoiste cofanie nas do etapu podwórka i zabaw z Zośką, Krzysiem i Adasiem w piaskownicy. Jest to proces bolesny, trudny, tym bardziej, jeśli zdajemy sobie sprawę, że to co nam zaoferowano w kraju po okresie piaskownicy, było nieodpowiednie, nieprofesjonalne, niewłaściwe. Sprawiło, że wyrośliśmy z bardzo ograniczonym kątem patrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, pomimo dość szerokiego zakresu informacji wbitych nam do głowy.
Grupa z Johnem Warrenem
Taka wiedza powoduje oczywisty bunt, przynajmniej wśród tych, którzy to podskórnie czują. Część nie widzi problemu, "było-minęło". Problem w tym, że nic nie mija, ale jest, funkcjonuje i nieustannie stopuje rozwój kraju. Ja bunt ten nazywam "straconą szansą". Zupełnie nie przemawia do mnie refleksja typu "ciesz się, że nie urodziłeś się w Ugandzie". Mnie Afryka czy inny wypiździew nie interesuje, interesuje mnie mój kraj, mój region i moje miasto. I przekładając nakład mojej pracy i moich znajomych w Polsce na to co dostalibyśmy za to /jakie rezultaty osiągnęlibyśmy w Dolinie Krzemowej i USA - jestem przekonany, że różnica jest zasadnicza. Rozmawiając z kadrą naukową, tak polską jak i amerykańską, jestem pewien, że Top500 spokojnie znaleźli by tu pracę ze świetnymi warunkami finansowymi + dużymi możliwościami rozwoju. Nie może być inaczej, jeśli koleżanki wracają z rozmów w sprawie stażów i słyszą od profesorów, że to oni się dużo od dziewczyn nauczą (!).

Widok z Wieży Hoovera na Stanford. 900 budynków.
Jaka jest z tego konkluzja? Bardzo prosta. Prawdziwe znaczenia ma nie tyle czysta wiedza, ale to czy mentalnie, prawnie, systemowo jesteśmy przygotowani do jej wykorzystania. Wiedza w kraju jest (chociaż mam co do tego czasami poważne wątpliwości), ale nie stosuje się żadnego systemowego zarządzania procesem jej wykorzystania. A temat mentalności, kwestii prawnych jest tak rozległy, że trudno go opisać w jednym poście czy blogu.

Widok z Wieży Hoovera...
W efekcie człowieka dosłownie strzela, kiedy dogłębne sobie uświadamia, że jego iluś letnie próby w tej czy innej pracy, gdzie stara się systemowo poukładać pewne sprawy, nie są rozumiane i nikt się do tego nie zapala. Pal to licho, jeśli źle do tego podchodzi, popełnia błędy (It's OK to fail...). Gorzej, że nie czuje zupełnie tego "go for it!" w okolicy, bliższej i dalszej (region/kraj). Mnie osobiście to przytłacza. Przecież dla siebie tego nie robię...?

Nowe budynki na Stanfordzie, całe w panelach
Powstaje kolejne pytanie: jak zebrać grupę ludzi, którym zależy na zmianach (ratujmy kolejne pokolenia!) mają wiedzę, czas (!), chęci na bicie głową w ścianę, pozycję która pozwala im się swobodnie wypowiadać w kwestiach trudnych, lecz kluczowych? Bez strachu, że ich "szef wyrzuci?" A do tego, jeśli wypowiadać się wspólnie, to raczej w jednej grupie/organizacji, prawda? Podejmowałem takie próby, organizowałem spotkania dla IOB, uczelni, samorządu, rozmawialiśmy, jednakże rozmowy z liderami w kuluarach kończyły się tak samo: "Nie włączę się oficjalnie", "Co pan, zwariował?", "A co z moimi POKLami? Już nic nie dostanę". No, zwariowałem. Tak jak ci Amerykanie w około.

Czym szybciej zrozumiemy, że jesteśmy na dnie, a nasze dotychczasowe "sukcesy" w nauce czy transferze są z pozycji światowych liderów najczęściej nieznaczne (bolesna prawda), tym łatwiej i szybciej uda nam się zbudować nowy, prawidłowy system wsparcia. Tylko wszyscy aktorzy, odpowiednio zmotywowani (wiedza nie jest za darmo), z możliwością decydowania o kształcie polityki rozwoju, zmoderowani, zorganizowani, zmotywowani, mogą zmienić zastaną sytuację. Inne działania to półśrodki. To tak jak z dyskusją o Centrach Transferu Technologii. Dlaczego tworzy je każda uczelnia? Nie wystarczy jeden na region? "Panie, może i wystarczy, ale co mnie to...". No właśnie, who cares?

Dorzuciłbym do tego jeszcze jedną "prawdę objawioną", mianowicie jakość pracy. Jestem zdania, że jak się coś robi, powinno się to robić na maksa, w pełni. Nie warto zabierać się za rzeczy mało istotne, ale walczyć poprzez inicjatywy znaczące, dające szanse na wartości dodane, na zaangażowanie większej liczby aktorów/stakeholderów. Albo robimy porządnie, albo nie robimy wcale.  To nie jest zdanie, które sobie wymyśliłem, ale które słyszymy na Stanfordzie.
To tak jak z dyskusją o rozwoju np. miasta - co wspierać: obszary zapóźnione czy rozwinięte? Które są w stanie wydać z siebie efekt synergii ciągnąc za sobą pozostałe? Z innej strony - pomagać przedsiębiorcom czy instytucjom kultury? A kto kogo sponsoruje? Jak mówi jeden z niezbyt lubianych polityków/przedsiębiorców w Szczecinie: "Dajcie mi zarobić, piękno sobie kupię".

O moich planach działań w regionie czy mieście napiszę może kiedyś, chociaż plany te dotyczą także inicjatyw odgórnych, niestety zabawy z "dołem" są wyczerpujące, nie dają pożądanego efektu (utniesz jedną głowę...) i... prozaicznie boli mnie czoło, ile można walić w ścianę?
Przykre jest może to, że jeśli chodzi o inicjatywy Top 500, tu także mamy do czynienia z obstrukcją, ale podchodzę do tego na spokojnie, niektórzy być może potrzebują więcej czasu by "przeżuć trawę z pastwiska"? Cóż, czuję zaciągnięty dług wobec kraju. Ma on nawet swoją finansową wartość. Spłacam go chociażby poprzez tego bloga. Gdyby tak każdy...

W tym miejscu znowu kieruję do bloga kolegi Macieja - rozpracował on ścieżkę kariery naukowca na Stanfordzie. Bardzo ciekawa lektura. Czy wiecie, że zatrudnienie świeżego doktoranta jest tutaj raczej niepraktykowane? Idź w świat, dowiedź swojej jakości, potem ewentualnie będziesz mógł wrócić.

Z innej beczki. Minione półtora tygodnia było wyjątkowo intensywne. Mieliśmy okazję odwiedzić kilka firm oraz miejsc. Były to wizyty w:
  • Exponent
  • Plug and Play
  • Tour of Cars
  • NASA
  • Institute for the Future
Exponent to międzynarodowa firma konsultingowa, która zajmuje się sprawami wyższej wagi. Gdyby ktoś wpadł na pomysł, by zlecić konsultacje nt. katastrofy smoleńskiej, to właśnie taka firma może podjąć temat. Zatrudniają kilkuset naukowców na etatach (!), by w każdej dziedzinie posiadać kompetencji na poziomie światowym. W firmie tej pracuje profesor Moncarz.
Podczas prezentacji pokazano nam m.in. jak wyglądają prace przy wprowadzaniu nowych leków na rynek. Innym przykładem zlecenia jakie wzięła firma to sprawa dot. operacji na pacjencie, która miała być dość rutynowym zabiegiem (zastawka), ale skończyła się poważną operacją, przeszczepem serca. Wszystko z powodu awarii sprzętu. Więc firma produkcyjna wynajęła Exponenta do zbadania sprawy, by nigdy więcej to się nie powtórzyło. I znaleźli usterkę...
Aha, byłbym zapomniał - Expontent zajmował się także zawaloną halą w Katowicach, tam gdzie był wystawa gołębi, głośna sprawa. 

Jedzonko podczas site visit.
P&P to międzynarodowy inkubator przedsiębiorczości. Pójdę na łatwiznę: Plug and Play Tech Center is a global accelerator that specializes in growing tech startups. Headquartered in Sunnyvale California, Plug and Play’s network includes over 300 tech startups, 180 investors and a community of leading Universities and Corporate partners. Wrażenie robiła przede wszystkim ta międzykulturowość inkubatora. Podczas zwiedzania mieliśmy także posłuchać panelu VC (kilka pomysłów szukało finansowania) - ktoś z topowiczów usłyszał w pewnym momencie zwrot "I'am just writing them a check"...
Ponoć Plug and Play nie przędzie za dobrze, ale to już nie mnie oceniać.

Tour of cars - prototyping
Tour of Cars to interdyscyplinarny program na Uniwersytecie Stanforda. Bawią się tam... samochodami. Chodzi o odkrycie "samochodu następnej generacji", w tym takiego, który prowadzi się sam. Podczas wizyty mieliśmy okazję prototypować ścieżkę kulki ze stołu do koszyczka ;-) Zabawa była przednia, mój zespół zajął bodajże miejsce trzecie. Jak zawsze, chodzi o pobudzanie kreatywności studentów. Wrażenie robią też ich filmiki, dobrze się chłopaki bawią... ;)

NASA, a dokładnie AMES Research Centre - tego miejsca chyba nie trzeba opisywać? Podczas wycieczki wysłuchaliśmy prezentacji o przeszłości NASA, zwiedzaliśmy laboratoria (w tym jedno podobne do naszego na Akademii Morskiej w Szczecinie - www.ctn.am.szczecin.pl), siedzieliśmy za sterami Boeinga 747, zaglądaliśmy w różne kąty i pomieszczenia "Only for Aliens" ;). Na koniec mieliśmy okazję dokonać drobnych zakupów, dla mojego portfela jednak dość pokaźnych. Zobaczymy czy bliscy będą zadowoleni.

Najlepszy sposób na poznanie przyszłości to zaplanowanie jej.
Institute for the Future, tutaj zajmują się prognozowaniem. Z tego co można było dowiedzieć się podczas prezentacji (były to także zajęcia Futuring z Markiem Scharem), robią to głównie na zlecenia dużych koncernów, rządu, władz stanowych. Jest to także miejsce, gdzie wymyślono... metodę delficką (!), co było dla mnie sporym szokiem. Widać, że ludzie tu pracujący nie zajmują się foresightami rynku pracy czy chemii ;), a raczej czymś znacznie poważniejszym. Aha, wymyślili jeszcze pierwsze SMSy.
Jak będzie wyglądała przyszłość? "Everything in the future online is going to look like a multiplayer game. If I were 15 years old, thats what I would be doing right now". I jeszcze w przyszłości będą brain fitness program (wsparcie dla mózgu w sztyfcie) :)

Kolejnym wydarzeniem była dyskusja z ekspertem Office of Technology Licensing of Stanford University, Kirsten Leute. OTL to takie Centrum Transferu Technologii na Stanfordzie.
Muszę przyznać, że spotkanie to zupełnie rozłożyło mnie na łopatki. Miałem przysłowiowe łzy w oczach, jak bardzo prosta, fascynująca i poukładana może być to praca. Kirsten o swojej pracy wypowiadała się w samych superlatywach. Jest ich w Centrum 37 osób, z czego np. 20 zajmuje się licencjami Stanfordu.
  • Co ciekawe, nie sprzedają patentów, nie jest to zgodne z ich wizją oraz misją, jaką mają do spełnienia względem Kalifornii. Misja: "To promote the transfer of Stanford technology for society’s use and benefit while generating unrestricted income to support research and education".
  • Nie mają prawnika. Po co? Przecież wszystkie umowy mają swoje standardy - do których przedsiębiorstwo kooperujące pracując wspólnie z OTL się dostosowuje (!)
  •  Podział zysków:
    • 15% z całości idzie na wydatki administracji (oraz dodatkowe koszty typu patentowanie) - czyli dla OLT
      • 1/3 dla wynalazcy
      • 1/3 dla wydziału
      • 1/3 dla Rektora (uczelni)
  • OLT nie pamięta, kiedy ostatnio uczelnia musiała dołożyć do patentowania wynalazków
  • OLT utrzymuje się samo. Zajęło im to 15 lat by roczny budżet się im zamknął. To pokazuje jaka jest jeszcze przed nami długa droga. W 1970 r. przychód ze sprzedaży licencji osiągnął poziom 50 000$, w 2010 r. już $65,5M (90 licencji)...
    • 15% z zysków wystarcza na działalność operacyjną
    • Roczny budżet OLT to ok $5M
  • Do największych hitów Stanfordu, w kontekście wielkości przychodów to "Recombinant DNA - $255M, FM Sound Synthesis - $30M, Improved Hupertext Searching-Google - $337M, itd.). Dotychczas od 1970 r. Stanford zarobił ponad $1,33 miliarda. Uroczo.
  • Ważną informację jest to, że od momentu opracowania wynalazku do zysków mija od 10 do 15 lat. 
  • Jak długo trwa proces decyzyjny OTL czy uczelnia wchodzi w deal i będzie komercjalizowała wynalazek? Dwie... godziny!!!
  • Skoro zajmuje to tak mało czasu, jak mocni merytorycznie ludzie muszą pracować w OTL? Rzeczywiście, są to praktycy, ale co ciekawe - niekoniecznie inżynierowie. Możesz być świetnym oficerem TT bez backgroundu technicznego. 
  • Jak liczba patentów przekłada się na liczbę licencji? 20-25% wynalazków/patentów jest licencjonowanych.
  • Tylko 3 na 9000 wynalazków to tzw. grube ryby. W latach 2009-2010, 32 z 553 odkryć wygenerowało ponad 100 000$, 2 z 32 wygenerowały ponad $1M.
Danych dotyczących transferu technologii na Stanfordzie można podać więcej, te powyższe jednak dają obraz sytuacji jaką tu zastaliśmy. A jest to obraz, który wprawił nas w osłupienie graniczące z lekką paniką.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Stanford jest unikatowy nawet w skali amerykańskiej, na co zwracają uwagę sami pracownicy tej uczelni.

Moja prezentacja przed VC.
Mike Lyons. Facet siedzi w 20 Venture Fundach. Zgroza.
Innym ogromnym wyzwaniem było dla nas spotkanie z amerykańskim Venture Capital i obrona pomysłów na biznes. Pomysły były opracowywane przez grupy złożone z 5 osób (razem 8 pomysłów). Już w tym momencie można powiedzieć jedno - wspólna praca kilku "ekspertów" z Polski, indywidualistów, jest zadaniem wyjątkowo trudnym, jeśli nie orką na ugorze. Do pewnego momentu "wszystkowiedztwo" kadry naukowej jest nawet zabawne, po pewnym czasie zaczyna męczyć, następnie irytuje, w konsekwencji doprowadza do wściekłości. Koordynować pracę takiej grupy jest pewnym wyzwaniem, tym bardziej, jeśli na bieżąco trwają prace w kilku innych grupach zaliczeniowych. Niestety, w naszym przypadku raczej zawiodłem, ponieważ odpuściłem w pewnym momencie kwestię układania nam pracy. W efekcie nasza prezentacja przed VC wypadła bardzo słabo. Na usprawiedliwienie można tylko napisać, że czasu na jej przygotowanie było ekstremalnie mało. O ile nasz moduł trwał kilka tygodni, to studenci Stanfordu przygotowują się do takich wystąpień... 5 lat (!). Wg naszej prowadzącej, Donny Nowitsky, ona sama była gotowa do pitchy (tak to tu się nazywa) i startowania po fundusze ryzyka, dopiero po studiach oraz po kilku latach pracy w Sun Microsystems. Wtedy dopiero rozumiesz na czym polega biznes i możesz starać się o środki. Piękna wisienka na torcie, prawda? W Dolinie Krzemowej inwestuje się w ludzi, w ludzi z wiedzą. Finanse możesz dopracować z czasem. To chyba trochę inaczej niż w UE? ;)
Ocena naszego pomysłu była przeprowadzona przez ludzi, którzy zarządzają kapitałem rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów. Było to fantastyczne doświadczenie, uczące pokory, ale dające też kopa na przyszłość. Lekko pocieszające jest to, że żaden zespół nie otrzymał pozytywnych not ;). Nasze prezentacje były "not even close to a real one".


W międzyczasie mieliśmy także okazję poznać innych VC czy Aniołów Biznesu. Między innymi współtwórcę onet.pl - Piotra Wilama. Podczas rozmów kuluarowych podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami:
  • W Polsce wszystko jest poukładane w miarę podobnie, ale jest "mniejsze". 
  • Market is smaller, trust is smaller, but problems are bigger. Motivations are smaller. Exits are smaller. Financing is smaller. 
  • Earty stage investments - najważniejsze jest to jak firma ma się rozwijać, jaki jest model biznesowy. Nic na żywioł. Liczy się plan. VC dają zasadniczo pieniądze na biznes, który jest już rozwinięty.
  • Jesteśmy dobrzy w małym biznesie. Ale co z wizją, odwagą, planem wieloletnim? Nasze produkty powinny być planowane tak, by trafiały na rynki zagraniczne, dlaczego planujemy lokalnie? People do not think in global terms. Do not travel enough. 
  • Some businesses will not be created in Poland / Europe, but here they can. Czyli należy pamiętać, że nie ze wszystkim uda się trafić na rynek.
  • VC w Polsce są bardzo słabe. 2 mln złotych do wydania na pomysł to nie powinien być problem.
Z ciekawostek:
  • Nieustanne wrażenie robi to, co powstało i pracuje w około. Facebook, Google, Yahoo, Ebay. Wszystko w zasięgu ręki.
  • Pewne wątpliwości budzi to, czego się dowiadujemy, w kontekście zapotrzebowania naszego kraju czy uczestników programu. Dolina Krzemowa to IT, produkcji już nie ma. A co jeśli właśnie rozwoju takiej gałęzi gospodarki oczekujemy? IT to nie wszystko. Na to nasi wykładowcy nie potrafią odpowiedzieć. 
  • Była okazja posłuchać wystąpienia byłego dziekana School of Engineering Stanfordu. Z pochodzenia rodzina tego pana pochodzi z... Polski (okolice Zakopanego). Ktoś to wykorzystał, gdy był na to czas...?
  • Condolina Rice tutaj uczyła. Gdy zajęła się innymi tematami, musiała zakończyć współpracę z uczelnią ;-) 
  • Odwiedzili nas uczestnicy edycji 40.2, którzy uczestniczyli w sympozjum Poland - Silicon Valley Science and Technology Symposium, Advanced Materials, Sensors, and Energy. Doszło do małego zgrzytu, któryś z naszych kolegów z poprzedniej edycji oczekiwał chyba zbyt wiele z naszej strony ("gdzie są hamburgery, do diaska?"). Osobiście miałem dość kuriozalne wrażenie (przynajmniej mam nadzieję), że poprzednicy przyjechali "jak po swoje", traktując nas jak młodsze rodzeństwo. 
  • Cały czas organizujemy spotkania match-makingowe naszej grupy. Zdarza się, że prezentacja kolegi/koleżanki robi spore wrażenie. Niestety nie są to przykłady działań z mojego regionu. Widać, że życie toczy się gdzie indziej. Zmienimy to z paroma osobami jak dostaniemy na to środki i plenipotencje. Po prostu ;)
Sympozjum
Wysunąłem tutaj już kilka propozycji do grupy. Jedną z nich jest zorganizowanie spotkania nauka - administracja, by wspólnie podyskutować co można zmienić w tym zakresie na lepsze w Polsce. Stworzenie na bazie takich spotkań albo katalogu dobrych praktyk, albo przygotowanie zaleceń do stosowania (Przewodnika współpracy) dla KRASP, MNiSW czy po prostu uczelni wyższych w kraju. Słuchając opowieści części naukowców jestem w głębokim szoku, jak bardzo władze ich uczelni traktują ich niepoważnie. Nikt im nie pomaga pisać projektów, nie odciąża od pracy administracyjnej. Są tacy, którzy sami tworzą części finansowe i budżety (!). Przez to wszystko przestaję się dziwić tak negatywnej postawie kadry naukowej względem administracji uczelni.
Pojawia się więc szansa by stworzyć zestaw takich praktyk, jakie mają wypracowane niektóre uczelnie, w tym nasza (wyglądamy na tym tle całkiem znośnie). Mam wrażenie, że sytuacja nie wynika ze złej woli Kanclerza czy Rektora danej uczelni, raczej z ich niewiedzy co można zmienić.

Szła dzieweczka do laseczka... ;)
Podobnie jak i w Polsce, tak i tutaj zorganizowaliśmy wspólne obchody Święta Niepodległości. Na przygotowany przez nas poczęstunek (brawa dla najbardziej zaangażowanych) zaproszono wykładowców oraz osoby z otoczenia PL-USA. Przyszło ich, ku mojemu zaskoczeniu, całkiem sporo:  profesor Piotra Moncarz, Donna i John Novitsky, John Warren, Soody Tronson, pracownicy US-Polish Trade Council (Monika Barycza i Magdalena Pakulniewicz), inwestorzy, w tym Agata i Piotra Wilam. W sumie obecnością zaszczyciło nas niemal 20 osób.
I... bardzo im się podobało, dowiedzieli się sporo o naszej historii (prezentacja), poklaskali (wyśpiewane polskie pieśni patriotyczne), pojedli (też gotowałem pierogi). W ten sposób też można walczyć o lepszą Polskę.


Czyż nie?
Kolejną pracą grupową na zaliczenie były tzw. Pecha-Kucha presentations. To międzynarodowy format prezentacji, 20 slajdów, każdy 20 sekundowy (odbywają się specjalne spotkania peka-czuki na całym świecie). Razem daje to 6 min 40 sek. wystąpienia. To także nieco bardziej otwarty na innowacje sposób przekazania uczestnikom informacji.
Naszym zadaniem było opracowanie nowego produktu firmy Ziploc. Po dyskusjach, badaniach, naradach (udanych, grupa była bardzo merytoryczna i pozytywnie nastawiona do siebie nawzajem) postanowiliśmy postawić na innowacyjną pokrywę, łączącą wiele funkcji praktycznych, w tym podgrzewanie czy oznakowanie potrawy będącej w pojemniku na jedzenie. Prezentując swój pomysł daliśmy z siebie wszystko, w tym nawet tańczyliśmy ;) Jury:
1) Dr. Ian Sobieski, is a founder and managing director of the Band of Angels Fund, L.P., a venture fund raised in 1999.
2) Dr. DeWitt Durham has been with Klutz since 1988, and is Vice President of Production.
3) Mike Griffith is the retired Vice Chairman and President and Chief Executive Officer of Activision Publishing, Inc. the maker of top video game titles like Guitar Hero and Call of Duty.
)
i publiczność były zachwycone ;)
Trzeba jednak napisać kilka zdań o tym, gdzie odbyło się to wydarzenie. Miejscem tym było Stanford Design School, słynna D-School.
Tak tam wyglądają prezentacje... Niesamowite miejsce, niezwykle inspirujące, polecam zapoznać się ze stroną oraz zdjęciami na blogu. Jak to przenieść do Polski?

Podczas prezentacji Pecha Kucha
Zespół z jury ;)

Osobnym wydarzeniem, które zrobiło na mnie spore wrażenie, była prezentacja/panel z Melindą Gates. Chętnych do posłuchania żony Billa było tak wielu, że organizatorzy musieli w pewnym momencie zamknąć salę.
Tłumy na spotkaniu z Melindą Gates
Samo wystąpienie Melindy było perfekcyjnie przygotowane. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie przyszli na jej wykład by dowiedzieć się czegoś o mężu, więc już na wstępie wtrąciła kilka anegdot ze wspólnego życia. Następnie na dwóch dość drastycznych, wprowadzających w klimat jej pracy przykładach, opowiedziała o pracach w największej fundacji świata. Fundacja Gatesów skupiła się na 2 obszarach: szczepionki oraz porody. Trzeba przyznać, że historia z porodami w krajach niecywilizowanych, opowiedziana w spokojny, rzeczowy sposób, zrobiła odpowiednie wrażenie. Melinda jeździ incognito po takich krajach i rozmawia, dużo rozmawia, głównie z kobietami. Jeśli jej prezentacja była "wyreżyserowanym spektaklem", to dałem się troszkę nabrać. ;). Cóż, chciałbym umieć tak przemawiać. 
Z ciekawostek:
Melinda Gates
  • Jak Państwo Gates bawią się w domu? Na przykład urządzają zawody kto szybciej ułoży puzzle, takie 600-tki. "Bill, przegrałeś, idziesz zmywać"? 
  • "Never underestime the group of individuals that are committed to a matter"
  • "There isn't a single person in this room who doesn't like difficult. You desn't come to Stanford if you doesn't like difficult"
  • Chwila dyskusji o systemie szkolnictwa w Ameryce. Wg Melindy dobry nauczyciel to taki, co do którego możesz zadać takie pytania jak:
    • Czy twój nauczyciel pomógł ci gdy byłeś zmieszany treścią wykładów?
    • Czy pomógł ci z twoim zadaniem domowym jesli tego nie rozumiałeś?
    • Czy był dla ciebie jeśli tego potrzebowałeś? 

Z mojej strony to tyle, czas wracać do pracy. Jest jej tutaj bardzo dużo, wliczając w to różne inicjatywy grupy. Obecnie na tapetę wraca sprawa powołania Stowarzyszenia Top 500.  Przy okazji, blog który czytacie ma skrajne recenzje, miałem kilka ocen typu "za ostry", itp. Cóż, trudno, nie powiem nic więcej poza tym że, parafrazując Tolkiena: postanowiłem nie płynąć za morze, pozostanę sobą, pozostanę Galadrielą.

Muzyka na dziś: http://www.youtube.com/watch?v=OaffvPkqVU4

Fotki:
Zanim wyjdziesz z pokoju, poukładaj w nim rzeczy tak jak stały przed Twoim wejściem. D-School.
Jeden z projektów studentów D-School.

D-School.

D-School, posprzątaj po sobie ;)

D-School, hasło pasuje jak ulał.


D-School, miejsce pracy studentów i profesorów...
Można też wypocząć ;)

Także w ten sposób.

Yahoo :D
Lockheed Martin, szukają tam kogoś do transferu?

NASA, Ufo wylądowało.

Pierwsze symulatory lotnicze. Ginęło w nich sporo osób.

Houston? Mamy problem...


Zdjęcie z kolegą :))

Twarze Ameryki - Palo Alto.

Iść? Od czegoś trzeba zacząć :)

Czeka na mnie w kraju... szybka jazda ;)

Uliczni grajkowie

Apple Store.

Inny sposób obsługi klienta. Do skopiowania.

Ulica w Palo Alto.

Kontrasty.

Centrum handlowe San Antonio Shopping Centre

Pychota, nareszcie ;)

Grobowiec Lelanda Stanforda, syna założyciela Stanford University

Cała rodzina razem.

Droga na uczelnię. Jak Wały Chrobrego.

W oddali SETI.

Polskie potrawy na Dzień Niepodległości ;) To tylko część wiktu.

Z koleżanką z grupy.

Z Donną Nowitsky podczas Dnia Niepodległości.

Ostatnio jadłem w Palo Alto :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz