Popędzany przez współlokatora, przygotowałem kolejny odcinek bloga. Jak zawsze będzie fascynujący. I nieco ostrzejszy w swej wymowie :)
Najpierw jednak informacja o tym, że prowadzone są inne blogi dotyczące naszego wyjazdu, oczywiście żaden nie tak uroczy jak mój własny:
Z jednego bloga kolegów pozwalam sobie teraz zabrać dane o Stanfordzie, zaoszczędzi mi to troszkę czasu. Chłopaki wybaczą.
Stanford to uczelnia prywatna. Utrzymuje się z funduszu założonego przez
rodzinę Stanfordów (po śmierci syna), czesnego studentów (średnie czesne obecnie to 49 000 $ - wyższe na wydziałach prawa i medycynie), grantów oraz darowizn absolwentów. Sporo?
W skrócie
struktura głównych przychodów jest następująca:
- badania sponsorowane - 29%
- darowizny - 20%
- czesne za studia - 18%
- świadczenia zdrowotne (uczelnia ma m.in. swój szpital) - 13%
- inne
|
Znowu zdrowe żarcie! |
Kwotowo Stanford jest przedsiębiorstwem wartym około 4.4 miliarda dolarów, a około
700 milionów dolarów rocznie pochodzi z darowizn od nieco ponad 77 000 darczyńców. Aż 36% darczyńców to absolwenci studiów inżynierskich (I-go stopnia).
Czy to Was
szokuje? Oczywiście, czy ktoś słyszał, żeby absolwent w Polsce inwestował w swoją uczelnię rocznie 1 mln zł? Być może robi to Kulczyk... ale tu to jest działanie masowe (!). Dlaczego to robią, ci wszyscy naiwniacy? A skąd wezmą do swoich innowacyjnych start-upów lepszych pracowników? No skąd?
Kolejną ciekawą rzeczą, którą zaobserwowali koledzy z grupy, to procentowy udział czesnego za studia -
utarło się bowiem, że uczelnia prywatna żyje z opłat pobieranych od
studentów. Okazuje się jednak, że
czesne stanowi poniżej 20% przychodów Stanfordu i dostarcza mniej
pieniędzy niż wspomniane już darowizny!!
Wracając do mojego bloga, pewnie zastanawiacie się, czemu tak mało piszę o zajęciach merytorycznych. Cóż... sam do końca nie wiem, na czym miałbym się skupić. Bez kozery trzeba stwierdzić, że
różnice w sposobie prowadzenia zajęć są tak duże, że opisanie ich zajęło by mi wiele czasu. Za bardzo nie możemy robić zdjęć podczas ich trwania, więc ciężko też je pokazać.
|
Całe szczęście współlokator mnie karmi czym innym. |
W ostatnich dniach naszymi mentorami byli tacy ludzie jak
Ray Levitt czy
Mike Lyons (VC). Prowadzili trudne, techniczne zajęcia. Na pewno były mocno skomplikowane dla tak różnorodnej grupy (naukowcy bez backgroundu finansowego: "To mój pierwsza analiza finansowa w życiu, którą robię!" / transferowcy bez wiedzy technicznej). Posłużę się więc po raz kolejny ciekawostkami. I zacznę od kontrowersji (?):
- Sporo, jeśli nie bardzo wiele zajęć na Stanfordzie, wymaga podejścia praktycznego. Co to oznacza? A np. takie badania w terenie... Miałem okazję je przeprowadzić (i nie raz jeszcze mnie to czeka) na grupie "sprzedawców" i starać się dowiedzieć co jest najbardziej irytujące w ich codziennej pracy. Była to część zadania domowego z zajęć "Empathy" Marka Schara. Bez tego nie jesteśmy w stanie wprowadzić na rynek nowego rozwiązania.
Hasło "I'am from Stanford..." rozwiązuje języki. Ludzie co do zasady wypowiadają się płynnie, rozumieją tą grę... Ciekawe jaka reakcja byłaby na oświadczenie "Jestem z Uniwersytetu Szczecińskiego"? W najlepszym wypadku "No i co, bucu?"... Ale nie o tym miał być ten podpunkt... Podobne prowadzenie zajęć, zadawania prac domowych, powinno być NORMĄ na polskich uczelniach, a już na pewno ekonomicznych. Takie rozwiązanie problemu (chociaż nie ma "problemu" - są wyzwania) zupełnie zmienia podejście do wykonywanego ćwiczenia. Oczywiście to tylko przykład profesjonalnego traktowania studenta przez system. Należy do tego dodać też samo przygotowanie PRAKTYCZNE prowadzących. Jak ktoś, kto nie robił biznesu i nie odniósł kilku porażek oraz sukcesów ma o tym wykładać? Jakim jest autorytetem dla młodego człowieka? Jak on/ona sam/a ma poczuć, że wysłanie studentów na miasto ma sens? Pozostaje podziękować WSZ oraz WZIEU US za bardzo dobre przygotowanie mojej skromnej osobny do partycypacji na rynku pracy. Serdecznie dziękuję mentorzy. Oby tak dalej. Alleluja. I do tyłu.
Zastanawiam się, gdzie ja bym był, gdybym wcześnie nie rozpoczął pracy? Na pewno nie na Stanfordzie. A ci, którzy tu są i studiują za 49 000 dolarów za rok nauki, na pewno tego czasu nie tracą!
- W nawiązaniu do tego co powyżej. Czy studia bezpłatne mają rację bytu? Czy coś co jest bezpłatne ma wartość? Czy studia techniczno-ekonomiczne powinny być za darmo?
- An idea is not a company. Most people do not understand that. Taka ciekawostka, na którą sporo osób pokiwa głową, ale i tak tego nie zrozumie. A ja nie wytłumaczę.
Albo jednak - zakładanie działalności gospodarczej czy robienie czegoś na szybko, "bo mam pomysł to jadę", może przynieść same szkody. Działalność powinna być prowadzona profesjonalnie. Od siebie dodam - bez zwalania winy na innych "wyżej". Chociaż to bardzo, bardzo trudne.
- Rozmawialiśmy także o rodzinnych koneksjach na uczelniach wyższych. Oczywiście Amerykanie uważają to za katastrofę. "Passing the chair to ascentedents...no no no... No!!!"
- Prawie połowa zajęć, a czym będziemy posuwali się dalej to większość, to praca w grupach. W tym momencie jest ich chyba sześć. Każda inna, w innym zestawie osobowym. Na Stanfordzie od dawna wiedzą, że praca w grupach interdyscyplinarnych to jedyna metoda na sukces na rynku. Nie należy wprowadzać produktu na rynek konsultując to np. tylko grupie programistów, ale w szerokim gronie ludzi z różnych obszarów. To bardzo ważne, tego też nie uczą w Polsce, gdzie podstawą jest wykład. Tutaj wykład się czyta w domu przed zajęciami. Nie wydaje mi się, żeby wprowadzenie tej zmiany miało być tak trudne. Skąd u nas tylu Małyszów, Kowalczyk czy Hołowczyców? Kraj indywidualistów...
- Ameryka to kraj dla ludzi, nie przeciwko nim. W trakcie popołudniowego joggingu dopadła mnie dość nieprzyjemna przypadłość. Na szczęście na widnokręgu pojawił się ratunek, odrapany TOI TOI. W przeczuciu nadchodzącej katastrofy, skierowałem się w tamtym kierunku. W około pustka, zatoka, mało ludzi. I plastikowa puszka. Wchodzę i oczom nie wierzę. Czyste to to nie było, ale był papier, był podkładka na sedes... Ameryka! Nikt nie zniszczył, nikt nie przewrócił TOI TOIa, żeby odkryć empirycznie, co i jak się rozleje! Kolejny szok kulturowy, choć z gatunków kloacznych.
- Żeby było to jasne, USA to nie jest idealny kraj, są widoczne ogromne dysproporcje, prostolinijność mieszkańców (co w biznesie jest tutaj zaletą - nie kombinują), brak wiedzy o świecie, i tak dalej... chociaż w Dolinie Krzemowej za wiele z tego niestety nie uświadczyłem. Za bardzo międzynarodowe do miejsce. Można tu normalnie żyć.
Nasz ulubiony ostatnio filmik, przynajmniej dla części uczestników ;) Dotyczy trudnych relacji grupowych, m.in. przy współdecydowaniu o wspólnych losach. Od minuty 3:40 :))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz