niedziela, 14 października 2012

Pierwsze chwile w Kalifornii

Podróż liniami Air France z Warszawy przez Paryż do San Francisco minęła zaskakująco sprawnie i szybko. Co prawda mieliśmy opóźnienie w Paryżu, ale poprowadzono nas za rękę, minęliśmy parę bramek "na lewo" i zdążyliśmy na lot do USA. Przez nas opóźniony o godzinę (bagaże).
Jak to opatentować?

Sam lot do Kalifornii (11h) był o tyle przyjemny, że można było korzystać z tych małych kolorowych buteleczek ;-). Poza tym sporadycznie zbieraliśmy się w którejś części samolotu (najczęściej przy spiżarni), tocząc poważne rozmowy typu "to jak ja mam to opatentować?".
Można było zaobserwować, że Polska to jednak jest naród wybrany, za którym podążają kolejne. Co stawaliśmy na rozmowy, to zaraz robiło się zamieszanie, dołączali Francuzi, Amerykanie, szukali chyba promocji.
Także nasze poważne rozmowy o kontaktach nauki z biznesem nie mogły trwać za długo. Będzie jeszcze na to czas.

Czy ktoś zabrał kaszankę?
Już w trakcie odbioru i podróży autokarem do ośrodka, uczeni byliśmy sposobu bycia Amerykanów. Spokojnie, bez pośpiechu, chill out. Np. pani kierowca autokaru nie mogła trafić do ośrodka, połowę grupy pewnie zżerały już nerwy na zasadzie "szybciej, no gdzie to jest, no co ona robi!", część już włączyła GPSa by jej pomóc... w końcu się udało :). Nie ma pośpiechu, tym bardziej w kraju, gdzie jedna ulica może ciągnąć się na setki mil (znajdź człowieku szybko numer 5423!).
Zresztą podróż autokarem była bardzo zabawna, ustaliliśmy, że na Halloween będziemy chodzili po pokojach z nieco przerobionym pytaniem: "cukierek czy patent?" ;-)

Internet w Kalifornii? No way!
Zdjęcia ośrodka przesyłałem w linku w którymś poście niżej, stąd nie ma sensu teraz tego robić, no może poza zdjęciem kuchni. Zdążyłem zresztą ją zalać po paru minutach użytkowania ekspresem do kawy (ktoś go czyścił i nie złożył prawidłowo).

Kalifornia... ładne miejsce. Przyjemne słońce, ok. 20 stopni C, lekki wietrzyk. Można spokojnie chodzić w krótkim rękawku i spodenkach. Wyrobiliśmy sobie kartę w Safewayu, zakupy za 125 dolarów wyszły 100 dolarów. Takie zniżki..., a nie jakieś Clubcarty w Tesco ;-). Ceny? Różne. Jedne rzeczy tańsze, inne droższe (więcej tych drugich). Jak widać zakupy od szczoteczki do zębów, przez płyny do mycia naczyń, wino. salami i boczek, po kawę, soki wyszły w słusznej wysokości...

Dzisiaj czeka nas, pomimo niedzieli, aktywny dzień. O 13:00 jedziemy na lunch do najlepszej restauracji chińskiej w Palo Alto. Gdzie spotkamy się z guru Top 500 Innovators, profesorem Piotrem Moncarzem. Następnie oprowadzi nas on po Stanfordzie. Będzie też okazja pomodlić się na Mszy o godz. 16:30.
I dla ducha, i dla ciała.

Nasza wspólna kuchnia.


Idą Polacy na zakupy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz